niedziela, 13 marca 2011

- Przepraszam, dzień dobry - uśmiech, trzeba sprawiać wrażenie niezestresowanej i przyjaźnie nastawionej.
- Witam, w czym pomóc? - odłożył to czym aktualnie się zajmował i uprzejmie na mnie spojrzał.
- Ehm - podrapałam się po przedramieniu. - Nie wie pan może gdzie powinnam się zgłosić jak zgubiłam szalik?
- Szalik? A nie wiesz gdzie go zostawiłaś? Znajdź pierwszego lepszego ochroniarza i się zapytaj, jak znaleźli to będą go mieli na górze, w centralce - uśmiechnął się, wciąż był uprzejmy - no, chyba że ktoś go wziął sobie, ale jak nie to powinni go mieć... A tak poza tym, Wojtek jestem - trochę nieśmiało, ale uśmiechnął się znowu.
- Miło mi, tak właśnie zamierzałam zrobić, mam nadzieję że jeszcze go mają... - nie odrywał ode mnie wzroku, zaczynałam czuć się niezręcznie, na szczęście zadzwonił mi telefon.- Wiesz, ja już będę spadać, poszukam tych ochroniarzy...
- Tak, jasne... - mina trochę mu zrzedła. - Do zobaczenia - na pożegnanie wysłał mi jeszcze jeden uśmiech. Jak miło...
- No, do zobaczenia, pa - takie zachowanie przywraca mi wiarę w ludzi. Miłe poprawienie nastroju, nie ma co.

***

- Przepraszam, proszę pana... - zachowywał się jakby mnie nie słyszał, albo jakbym nie mówiła do niego, ale w końcu zwrócił wzrok w moją stronę. - Jak zgubiłam szalik... No, powiedziano mi że mam się do pana zgłosić.
- A, tak oczywiście, a nie wiesz gdzie go zgubiłaś?
- Właśnie nie wiem. Teraz w kinie byłam, ale kino już sprawdziłam, tam go nie ma. Jest może w focusie takie miejsce gdzie trzyma się rzeczy zagubione?
- A, tak, to ja zaprowadzę cię do centralki, tam do góry - facet nagle się rozgadał. Musiałam jedynie potakiwać raz po raz i uprzejmie się uśmiechać. Wsiedliśmy do windy. Przez moment zrobiło się niezręcznie, byłam zmęczona, nie chciałam nawiązywać konwersacji... Albo moje schizy z których w końcu jestem znana, albo zaczął się dziwnie gapić. Nie ważne, przecież nic mi nie zrobi, to tylko winda, jak długo możemy jechać? Moment, nie? W trakcie tej gonitwy myśli drzwi się otworzyły, facet znów zaczął nawijać, zaprowadził mnie do jakiś drzwi, wcisnął przycisk i kazał czekać, sam odszedł.
Weszłam. Pomieszczenie bez okien, dość małe, na środku stół, z kilkoma drobiazgami, po lewej drzwi z wejściem tylko dla pracowników...
- Dzień dobry, zgubiłam szalik, nie przyniósł nikt dziś takiego biało-szarego, wełnianego? - Facet pokręcił głową ze znudzonym spojrzeniem spode łba. - Nie? Cóż, to mogłabym może dostać numer, zadzwoniłabym jutro, żeby nie przyjeżdżać bez pewności...- westchnął i wstał. Mruknął jakieś 'chwilka' i zniknął za drzwiami. Stanęłam wygodniej ignorując krzesło i rozejrzałam się. Plecak dziecięcy, fioletowa czapka, samotna rękawiczka... Brak kamer, przynajmniej tych widocznych na pierwszy rzut oka. Wykrywacze dymu. Dwóch się doliczyłam. Gość wrócił, dał mi kartkę z numerem, spojrzał wyczekująco.
- O, dziękuję, w takim razie do widzenia.
- Do widzenia.
Jeszcze tego samego dnia moja wiara w ludzi została zachwiana.

***

- Hej, mała, ile za bierzesz za loda?
Nie zniszczyli mojego dnia. Zaczęłam się śmiać. Na głos, bezczelnie. Chyba nie spodziewali się takiej reakcji bo spojrzeli tylko po sobie, wzruszyli ramionami, odwrócili się na pięcie. Odeszli. Szkoda, może i miło by było poznać? Tacy macho, twardzi pozerzy, od ośmiu boleści. Śmiech ich rozbroił czy po prostu stracili ochotę, głęboko to mam. Odwróciłam się za nimi wciąż z niepoprawnym uśmiechem na ustach. Akurat w odpowiednim momencie żeby zobaczyć jak jeden z nich potknął się o swoją własną nogę...

Brak komentarzy: