niedziela, 31 października 2010
Trtre 8)
Dzień owocny w dwa nowe kontakty w gg, ciasto i chore gardło.
A woda strzelała na prawo i lewo gdy nakładała dwiema łyżeczkami miód do mleka. Pokój jej się wietrzył, mleko było na okiełznanie gardła, które buntowało się temperaturze zaistniałej dziś. Artystyczność upłynęła ze mnie jak siły życiowe z konającego. Może to lepiej, może dzięki temu staną się... lepsza? wątpię. mądrzejsza? raczej nie. przezorniejsza? e-e. więc co? Trtre, może na Tobie się dziś wyżyję 8)
sobota, 30 października 2010
:)
Dziękuję. Wielu osobom. Innym niż zazwyczaj.
Czasem tak niewiele wystarcza żeby wywołać uśmiech na kogoś twarzy, czasem wystarczy spojrzeć na pewne rzeczy w innym świetle a innym razem po prostu porównać je do czegoś innego. I obiecano mi coś. Obietnice są jak ziarna, które zasiewa się w innym człowieku i pozwala im rozwijać. Pytanie tylko czy będzie to róża - piękne ale boli, chwast - tylko szkodzi, czy może kakaowiec - cóż, sama przyjemność 8)
Nowa ideologia? Chyba najwyższy czas coś zmienić, za dużo rzeczy naokoło się zmieniło bym żyła jak z przeterminowanym twarogiem... Tak więc próbujemy nowychnowych rzeczy i tych nowychstarych. Bo niektóre z tych drugich nadal mają ważny termin przydatności.
Czasem tak niewiele wystarcza żeby wywołać uśmiech na kogoś twarzy, czasem wystarczy spojrzeć na pewne rzeczy w innym świetle a innym razem po prostu porównać je do czegoś innego. I obiecano mi coś. Obietnice są jak ziarna, które zasiewa się w innym człowieku i pozwala im rozwijać. Pytanie tylko czy będzie to róża - piękne ale boli, chwast - tylko szkodzi, czy może kakaowiec - cóż, sama przyjemność 8)
Nowa ideologia? Chyba najwyższy czas coś zmienić, za dużo rzeczy naokoło się zmieniło bym żyła jak z przeterminowanym twarogiem... Tak więc próbujemy nowychnowych rzeczy i tych nowychstarych. Bo niektóre z tych drugich nadal mają ważny termin przydatności.
piątek, 29 października 2010
kkkkkkkkkkk u c h n i a b l a d a !
Moja kulinarność przeraża wszystkich. Tata stwierdził, że fakt, że ja gotuje da się wyczuć na kilometr. Przez dym. Poza tym mam tendencję do modyfikowania przepisów. I nie lubie miarek. Wszystko sypie na oko. I nie mam zmysłu estetycznego. I co jeszcze... A, moje wypieki jak smakują mi, to nikomu innemu już nie będą. Cóż, takie życie... Dzisiaj naleśniki. Straty: w ludziach - 0, poza tym - 1 szklanka, trwały uszczerbek na psychyce i poparzone podniebienie. 8)
czwartek, 28 października 2010
cookies!
Przyspieszone tętno, strach w oczach, niemijające przerażenie i lęk. Co teraz będzie? Co się z tym stanie? dziesięć minut? dwadzieścia? Ile jeszcze mam czekać?!
Aż się upieką ciasteczka...:)
No chances?
- Wazzup!
- I'm ok, and you?
- Yeah, whatever. What are ya doin'?
- Like in general?
- No, like in this moment, dude!
- I'm trying to pretend I belive I'm feeling much more better, and happier than I accually am.
- Oh yeah? For what?
- Uhm, I think... Well, when I will lie to myself enough long, maybe it will become a truth, don't ya agree?
- No. You're so wrong! Any of your lies will become a truth just becouse of thinking they will. I've never knew you would say such bulshit! Everyone but not you. Do you really belive it?
- No, but maybe when everyone will I would do the same as they do?
poniedziałek, 25 października 2010
a ja cie znam!
Dzisiaj standard. Powiększony z frytkami i colą. A z ciekawszych rzeczy ... Moi eks przyjaciele zaczęli się przyznawać do faktu że mnie znają. Strange, but anyway.
niedziela, 24 października 2010
Nie chcę dawać ci końca cierpienia, chcę nadać mu sens, bo bezsens pożera ostatnie już maliny.
Jesteś dla mnie jak słońce. Koniec i początek, dawca życia, Pani Śmierci.
Słońce jest daleko, jest niezbędne do życia, chociażby do fotosyntezy, która jest w końcu jednym z głównych czynników, dzięki którym funkcjonuje chociażby pełny łańcuch pokarmowy. Na słońce fajnie popatrzeć, dodaje ono kolorów życiu i ciepło, które często daje zgubne poczucie bezpieczeństwa. Co jeszcze ciekawego związanego ze słońcem? Nie dotkniesz go. Nie pocałujesz, na skórze co najwyżej poczujesz ciepło jego promieni, czasem po takim spotkaniu zostaną ci poparzenia, albo zwyczajnie nie przeżyjesz.
***
Zabijał swoją najlepszą przyjaciółkę, a dlaczego? Bo stawała się taka jak oni, jak ty, jak ja, jak on. Z dnia na dzień nikt inny nie potrafiłby tak dokładnie jak on powiedzieć co się zmieniało, a zmieniało się wiele, a zarazem prawie nic. Zawsze była radosna, płacząca, pogrążona w bólu i ciesząca się każdą chwilą życia. Nie bała się tego co będzie, nie cierpiała odpowiedzialności, brała na siebie tyle ile mogła by inni nie musieli. Potem poznała jego. Zanim to nastąpiło, on spotkał ją. Jeździli tym samym autobusem do szkoły, mimo to nigdy nie wiedział na którą ma pierwszą lekcję, bo na przystanku była zawsze o innej porze. Pewne nie było nic. Czy przyjdzie na przystanek, czy wsiądzie do autobusu, na którym wysiądzie przystanku i czy wysiądzie w ogóle. Długo można by o niej pisać, książka o wielu zmiennych, zależna od przypadku, sytuacji, humoru, ale nigdy ludzi. Po pół roku gdy jeździł z nią tym autobusem, a razem jechali w tym czasie osiem razy, postanowił zrezygnować ze szkoły. Nauczyciele się nie czepiali, z rodzicami nie gadał, przyjaciół nie miał. Totalnie mu odbijało, na lekcjach spał, w domu nie mógł myśleć o niczym innym jak o niej, w nocy nie mógł zasnąć. Teraz przychodził na przystanek codziennie o czwartej nad ranem, po drodze kupował w całodobowym coś na śniadanie, obiad. Jak miał szczęście to przyszła koło piątej, wpół do ósmej, albo o dwunastej, dwudziestej czwartej, a jak nie, to nie przyszła w ogóle. Wsiadał z nią, wysiadał tam gdzie ona, potrafił godzinami za nią chodzić. W końcu gdy nie wsiadła do czarnego mercedesa, srebrnego porshe, albo karmazynowego jaguara, wracali do domu autobusem. I tak kolejne pół roku. Nie zauważała go w dosłownym tego słowa znaczeniu, mijała go wzrokiem, nigdy go na nim nie zatrzymywała, bywało że odezwał się do niej - odpowiedzi nigdy nie otrzymał. Co miał biedak począć? Co miał zrobić gdy odkrył że nie spał od tygodni, nie jadł bo pieniądze skończyły mu się już dawano? Był martwy. Nie wiedział od kiedy, ale tak było, gdy już się z tym faktem oswoił, ludzie wokół zaczęli krzyczeć. O dziwo, jego twarz odbijała się w wystawie sklepowej. W osłupieniu patrząc się na to odbicie jak zamurowany widział że znika. Skoro potrafił panować nad tym, nauczył się przechodzić przez ściany, czytać w umysłach słabszych umysłowo i teleportować. Zaczął rozmawiać z Nią. Pokazał jej swoje spojrzenie na świat, pokazał co potrafi, pomógł rzucić dawny sposób na zarobek. Zaprzyjaźnili się, nawet podobało jej się to nowe życie, dostosowała się. Ale mu się te zmiany nie podobały. Ona nie była już sobą! Nie była szczęśliwa! Co z dawnymi glanami i ostrym makijażem w złe dni? Co ze zwiewną sukienką gdy czuła się radosna? Nie było już ich. teraz była obojętność w postaci szarego sweterka i trampek. W końcu nienawidził siebie, za to, co przez swój egoizm z nią zrobił, nienawidził jej, że mu pozwoliła, nienawidził świata za to co się stało. Więc teraz stał nad nią z nożem w jej brzuchu na który chyba sama nabiła się już dwunasty raz. Nie pamiętał co się stało, nie wiedział, że nuż również tkwił w jego szyi, że dziewczyna, którą kochał - jego najlepsza przyjaciółka, sens jego życia i śmierci, mordowała trupa. Obydwu im się udało. Spotkali się w ciemnościach i bólu. Są szczęśliwi. Są przyjaciółmi, kochankami, rodzeństwem. Są jak rodzic i dziecko, jak pan i sługa, jak ona i on. Ale nie żałują, nigdy nie będą. Lot ich wieczność trwał, po wieki pozostaną tam gdzie są.
Słońce jest daleko, jest niezbędne do życia, chociażby do fotosyntezy, która jest w końcu jednym z głównych czynników, dzięki którym funkcjonuje chociażby pełny łańcuch pokarmowy. Na słońce fajnie popatrzeć, dodaje ono kolorów życiu i ciepło, które często daje zgubne poczucie bezpieczeństwa. Co jeszcze ciekawego związanego ze słońcem? Nie dotkniesz go. Nie pocałujesz, na skórze co najwyżej poczujesz ciepło jego promieni, czasem po takim spotkaniu zostaną ci poparzenia, albo zwyczajnie nie przeżyjesz.
***
Zabijał swoją najlepszą przyjaciółkę, a dlaczego? Bo stawała się taka jak oni, jak ty, jak ja, jak on. Z dnia na dzień nikt inny nie potrafiłby tak dokładnie jak on powiedzieć co się zmieniało, a zmieniało się wiele, a zarazem prawie nic. Zawsze była radosna, płacząca, pogrążona w bólu i ciesząca się każdą chwilą życia. Nie bała się tego co będzie, nie cierpiała odpowiedzialności, brała na siebie tyle ile mogła by inni nie musieli. Potem poznała jego. Zanim to nastąpiło, on spotkał ją. Jeździli tym samym autobusem do szkoły, mimo to nigdy nie wiedział na którą ma pierwszą lekcję, bo na przystanku była zawsze o innej porze. Pewne nie było nic. Czy przyjdzie na przystanek, czy wsiądzie do autobusu, na którym wysiądzie przystanku i czy wysiądzie w ogóle. Długo można by o niej pisać, książka o wielu zmiennych, zależna od przypadku, sytuacji, humoru, ale nigdy ludzi. Po pół roku gdy jeździł z nią tym autobusem, a razem jechali w tym czasie osiem razy, postanowił zrezygnować ze szkoły. Nauczyciele się nie czepiali, z rodzicami nie gadał, przyjaciół nie miał. Totalnie mu odbijało, na lekcjach spał, w domu nie mógł myśleć o niczym innym jak o niej, w nocy nie mógł zasnąć. Teraz przychodził na przystanek codziennie o czwartej nad ranem, po drodze kupował w całodobowym coś na śniadanie, obiad. Jak miał szczęście to przyszła koło piątej, wpół do ósmej, albo o dwunastej, dwudziestej czwartej, a jak nie, to nie przyszła w ogóle. Wsiadał z nią, wysiadał tam gdzie ona, potrafił godzinami za nią chodzić. W końcu gdy nie wsiadła do czarnego mercedesa, srebrnego porshe, albo karmazynowego jaguara, wracali do domu autobusem. I tak kolejne pół roku. Nie zauważała go w dosłownym tego słowa znaczeniu, mijała go wzrokiem, nigdy go na nim nie zatrzymywała, bywało że odezwał się do niej - odpowiedzi nigdy nie otrzymał. Co miał biedak począć? Co miał zrobić gdy odkrył że nie spał od tygodni, nie jadł bo pieniądze skończyły mu się już dawano? Był martwy. Nie wiedział od kiedy, ale tak było, gdy już się z tym faktem oswoił, ludzie wokół zaczęli krzyczeć. O dziwo, jego twarz odbijała się w wystawie sklepowej. W osłupieniu patrząc się na to odbicie jak zamurowany widział że znika. Skoro potrafił panować nad tym, nauczył się przechodzić przez ściany, czytać w umysłach słabszych umysłowo i teleportować. Zaczął rozmawiać z Nią. Pokazał jej swoje spojrzenie na świat, pokazał co potrafi, pomógł rzucić dawny sposób na zarobek. Zaprzyjaźnili się, nawet podobało jej się to nowe życie, dostosowała się. Ale mu się te zmiany nie podobały. Ona nie była już sobą! Nie była szczęśliwa! Co z dawnymi glanami i ostrym makijażem w złe dni? Co ze zwiewną sukienką gdy czuła się radosna? Nie było już ich. teraz była obojętność w postaci szarego sweterka i trampek. W końcu nienawidził siebie, za to, co przez swój egoizm z nią zrobił, nienawidził jej, że mu pozwoliła, nienawidził świata za to co się stało. Więc teraz stał nad nią z nożem w jej brzuchu na który chyba sama nabiła się już dwunasty raz. Nie pamiętał co się stało, nie wiedział, że nuż również tkwił w jego szyi, że dziewczyna, którą kochał - jego najlepsza przyjaciółka, sens jego życia i śmierci, mordowała trupa. Obydwu im się udało. Spotkali się w ciemnościach i bólu. Są szczęśliwi. Są przyjaciółmi, kochankami, rodzeństwem. Są jak rodzic i dziecko, jak pan i sługa, jak ona i on. Ale nie żałują, nigdy nie będą. Lot ich wieczność trwał, po wieki pozostaną tam gdzie są.
추측의 의미
Jako głowa mi pomarańcza jaśnieje,
i sucha niczym nutella, się śmieje:
'Śnić ci się będą stosy malin jak marzenie
i ręce aniołów nieczułe na cierpienie.
Ja mogę przyjemności ci dać
lecz nie skosztujesz życia jak twa brać.
Będziesz w bólu umierać spokojnie,
bo zakończenia przyjdzie czas, potwornie
ukończone nogi co za skrzydła dłonie mają,
i serca diabłów są trzymane - za pieczarą.'
Sensu istnieniu mojemu nie nadasz
bo o tym samym zawsze rozpowiadasz
Że system jest powalony
jak mąż twojej kochanki uwalony,
co w nocy wrzeszczy o widzenie,
a w dzień o wody wynurzenie
z otchłani czarnych niczym on -
wyciąga swą spaloną dłoń.
***
Fuck!
piątek, 22 października 2010
piosenka dobrych wspomnień, niepoprawnej zabawy, wspaniałej wyprawy . tylko słowa miały inne znaczenie.
This is the end you know
Lady, the plans we had went all wrong
We ain’t nothing but fight and shout and tears
We got to a point I can’t stand
I’ve had it to the limit; I can’t be your man
I ain’t more than a minute away from walking
We can’t cry the pain away
We can’t find a need to stay
I slowly realized there’s nothing on our side
Out of my life, Out of my mind
Out of the tears that we can’t deny
We need to swallow all our pride
And leave this mess behind
Out of my head, Out of my bed
Out of the dreams we had, they’re bad
Tell them it’s me who made you sad
Tell them the fairytale gone bad
Another night and I bleed
They all make mistakes and so did we
But we did something we can never turn back right
Find a new one to fool
Leave and don’t look back. I won’t follow
We have nothing left. It’s the end of our time
We can’t cry the pain away
We can’t find a need to stay
There’s no more rabbits in my hat to make things right
Out of my life, Out of my mind
Out of the tears we can’t deny
We need to swallow all our pride
And leave *THIS mess behind
Out of my head, Out of my bed
Out of the dreams we had, they’re bad
Tell them it’s me who made you sad
Tell them the fairytale gone bad
środa, 20 października 2010
wtorek, 19 października 2010
niebieskie myśli i samobójcze larwy.
Stojąc na palcach na łóżku, patrzyła przez okno. Na latające komary i pszczoły. Na kwitnącą zieleń i spadający śnieg. Na poległe anioły i wesołe, bawiące się w mafię dzieci. Wydmuchała nos i wyrzuciła zużytą chusteczkę higieniczną. Wtedy to właśnie, chora i pełna sprzecznych melodii była królową kwiatów, słońca, deszczu i śniegu. Jej pokój jak zwykle najzimniejszy ze wszystkich pomieszczeń w domu, bo powietrze cały czas dyfuzjowało przez otwarte okno. Jej okno na świat. Mówili że to dlatego jest chora, że gdy temperatura waha się w okolicach zera nie powinna zasypiać i budzić się z otwartym oknem. Jej oknem na świat. Jak oni, zepsuci przez wygody i ciepło mogli jej to mówić? Sama również zepsuta, potrafiła udowodnić że nie jest uzależniona. Mówiła jak narkoman i alkoholik - jak będę chciała to przestanę. No i przestała. Raz postanowiła, dotrzymała. Od postanowienia mija pół roku, obietnicy danej sobie nie złamała ani razu. Właśnie dlatego nie lubiła obietnic. Bo wiązały. Więzi wbrew powszechnym przekonaniom nie odbierały i nie ubliżały wolności jednostki czy wspólnoty, czasem więzi potrafiły ta wolność jeszcze wzmacniać. Westchnęła, podniosła nie do końca swoją bluzę, za duży zawsze T-shirt oraz spodnie od piżamy i poszła się kąpać. Nie rozumiała, dlaczego nie potrafi wyjaśnić porażki lodu w walce z ogniem. Potrafiła wyjaśnić dlaczego chłodna logika ustępują rozżarzonym emocjom, a umysł sercu. Ponieważ to pierwsze w obu przypadkach jest tym mądrzejszym, tym, które widzi konsekwencje nie dopuszczenia silniejszych emocji do panowania nad ciałem. Bo konsekwencją jest klęska, zmaszynowanie ludzkości. Emocje nie myślą, żyją chwilą, popełniają błędy pod wpływem wydarzeń, błędów, które potem logika z umysłem będą musiały naprawiać, gdy wyczerpane emocje opadną. Tak więc stała, lód parował z jej skóry, głowa nie czuła już przez logikę spływającą z jej włosów. Nogi chore od emocji nie mogły ustać w piekielnych emocjach. Przemyślenia na nic się jej nie zdały, utopiła je.
poniedziałek, 18 października 2010
a widelec to nie cukier? bo posoliłam zupę z czekolady pomidorami z lukrem.
- Zrobiłem wam kanapki do szkoły. Chcesz coś na kolacje?
- Ja?
- No ty.
- Eee... Nie, płatki sobie zrobię.
- No dobrze, wzięłaś mleko i płatki, nie brakuje ci czegoś?
- Nie... Chyba.
- A gdzie z tym idziesz?
- No do pokoju. Tam na pewno jest jakaś miska i łyżka.
- A w kuchni nie ma?
- Są. Ale w moim pokoju też są, więc co za różnica?
niedziela, 17 października 2010
symbolika malin.
Dzisiaj pogrążona w kiślu malinowym powoli przestaję zauważać, że dno jest zrobione z ludzkich głów, tratwa tak naprawdę nią nie jest, a rzeka płynąca na pierwszy rzut oka monotonnie i spokojnie, niezauważalnie przyspiesza, tworzące się wiry są coraz to bardziej niebezpieczne, a martwe drzewa po obu stronach rzeki złowieszczo próbują dosięgnąć mnie swoimi konarami. Co zrobi dziewczynka z zaszytymi ustami? Co zrobi z tą maską?! Symbolikę malin pozostawiam podświadomości, dziewczynka nigdy nie przestanie uciekać, nigdy się nie zmęczy, nigdy nie zatrzyma w celu innym niż pozostawienie nadziei. Martwi kuszą, wyciągają ręce, podtapiają, nie dają odpocząć. Ani na chwilę, ani na wieczność. Co stanie się z owocami drzew? Czy powrócą do swoich właścicieli? Na pewno nie. Co się raz rozłączyło na zbyt długi czas, zbyt często zmienia się do tego stopnia że nie sposób już tego połączyć. Po odebraniu tego jednego, lepiej jest nie oddawać. Inne rzeczy według uznania.
sobota, 16 października 2010
czwartek, 14 października 2010
Chłopiec, który dorastał. 2
Chłopiec, który dorastał. 1
Dorastający chłopiec spotkał dziewczynę i się zakochał. Rezultaty były dla niego straszne - biedny podczas jazdy tą kolejką górską stracił cnotę, wszystkie pieniądze i kodeks moralny. Stał się nieczuły, brutalny, można nawet powiedzieć, że zatracił siebie. Nie zabiła go miłość, ani głupota, ale kobieta, dla której gotów był (przynajmniej w swojej głowie) ginąc, cierpieć i zabijać. Okazał się byc marionetką, jedną z wielu, nic nie znaczącą. Zatracił się do tego stopnia, że szczęśliwy był nawet z tego. Bo to ją uszczęśliwiało, to sprawiało, że czuła się lepiej. nic innego się nie liczyło - tylko to.
sobota, 9 października 2010
czerwony stanik.
- I wtedy poszliśmy do mojego pokoju, zamknąłem drzwi. Ona leżała już na łóżku, w czerwonym staniku i tej seksownej spódniczce...
- W czerwonym staniku, mówisz?
- No w czerwonym.
- I mówisz że było to na koniec imprezy i zostaliście w tym pokoju do rana?
- No przecież mówię.
- Ściemniasz, ona nie miała stanika tego wieczoru.
- A ty skąd o tym wiesz? To moja dziewczyna, nie?
- No cóż, a wiesz co robiła przed ta imprezą?
- No...
- Była ze mną. Ten czerwony stanik który rzeczywiście miała przed południem, zostawiła u mnie. Razem z resztą bielizny, i tak nie nadawała się do użytku po tych kilku godzinach razem.... Przyjacielu.
piątek, 8 października 2010
Yin & Yang
Było to jak Yin i Yang, proste, twarde i równe, złączone rozłączalnie, ale dokładnie z węższym już nie kanciastym i giętkim. Teraz to co wyprostowane jest zaplątane, to co niebieskie takie pozostało. Nabrało też sensu i stało się symbolem. Pewno nie na długo, pewno nie na zawsze, ale teraz to co jest złączeniem, kiedyś samo złączone było. Trzy, między dwoma przez jedno, dla jednego dwa by były trzy, ważne są wszystkie, nie do końca dwa wiedzą i jedno też nie, trzy są razem, ale są też dwa, dwa, dwa, jedno, jedno, jedno i trzy. Będąc razem bywają osobno, zawsze wracają, myślą, mówią, ale czy są? Nadzieja matką głupich, trzech, czy dwóch? Na pewno ponad jeden.
Ах, это не нужно
Usted está hablando en ruso, no es necesario entender, que son sólo me hace sentir bien. No tiene que responder a sus preguntas, todo lo que necesito es ... ¡Oh, no es necesario.
Du snakker i russisk, jeg trenger ikke å forstå, er du bare gjør meg føles riktig. Jeg trenger ikke å svare på spørsmål, er alt jeg trenger ... Å, det er ikke nødvendig.
środa, 6 października 2010
możliwieprawdopodobnieśredniorealne
W nocy, gdy wszyscy śpią, obudzeni są nieliczni, a i oni w ciszy i zmęczeniu są zbyt daleko. W oddali słychać samochody, trochę bliżej szum wiatru, szelest traw. Jeśli ktoś by ich zobaczył, miałby naprawdę duże szczęście, w ciemnościach byli prawie niewidoczni, można było zobaczyć ich oddechy, które zaraz po wydostaniu się z ust kształtowały białe obłoki. Nie zważali na wilgoć, zarówno tą w dobrze wyczuwalną w powietrzu jak i tą znajdującą się na trawie. Nie czuli nic, ręce ogrzewane ciepłem drugiem osoby, stopy niestety bez takiego luksusu dawno zdrętwiałe, zmarznięte. Czemu mimo że byli tak blisko, ich ciała się stykały w każdym możliwym miejscu by zapobiec utracie ciepła, a usta raz po raz łączyły w pocałunku, czemu nie udało się im? Gdy wargi były zbyt zmarznięte a policzki nie czuły że są pogryzione do krwi, dziewczyna leżąca pod nim uroniła pierwszą łzę. Pierwszą z tysięcy, które od tamtej pory wypłakała. On już nie żył. Zamarzł na śmierć, w pułapce bez wyjścia, w miejscu z którego nie było ucieczki, w którym żyli od tygodni, bez jedzenia, ze stanowczo zbyt małą ilością snu. A czemu nie spali? Strach przed obejściem we śnie nie był powodem. Był to strach, że któreś z nich zostanie tu, bez tego drugiego. Teraz ta chwila nadeszła. Ona została, go nie było już przy niej. Błagała o śmierć, na życie nie miała nadziei już dawno. Podarowała mu ostatni pocałunek i wydostała spod jego ciała. Obróciła ja na plecy i usiadła, patrząc, ale nie widząc. Bo co miała widzieć? Czarną rozpacz, wszechogarniający strach, rozdzierający ból, czy wewnętrzny rozłam? Po niezliczonych sekundach, może dniach, powoli wstała zdejmując płaszcz i tak przemoczony do suchej nitki. Powoli zbliżyła się do niego, nie patrząc na twarz. Nie miała odwagi zwrócić wzroku w tamtą stronę. Zdjęła jego pasek. Gdy ostatnie tchnienie życia uchodziło z jej ciała, z jej policzka spłynęła ostatnia już łza.
wtorek, 5 października 2010
Zimno? nie... po prostu orzeźwienie!
W pokoju od godziny mniej więcej szesnastej włączone obydwa kaloryfery. 'Na czwórkę.' Dochodzi godzina dwudziesta pierwsza, z niewiadomych przyczyn u mnie jest najzimniej w całym domu, powietrze jest najczystsze. Dodam, że dziś nie otwierałam okna. Tak, żeby zobaczyć różnicę, czy jest może szansa że będę miała ciepło w pokoju. No cóż, szansy takiej najwyraźniej nie ma, od jutra powracam do otwierania okna. Sayonara.
***
Zdjęcie takie, bo centralnym elementem mojego pokoju jest muzyka.
poniedziałek, 4 października 2010
time...
Czas.
Takie dziwne to i umowne. W moim pokoju jest jakieś załamanie czasowe, nawet sama się jakoś nie na czas czuję. 20:30. Taką godzinę usiłuje mi wmówić niebieski zegarek na rękę. Można by się kłócić, w końcu najwcześniej to nie jest, a geografii jeszcze się nie zaczęłam uczyć... Następny zegar jest elektroniczny do bólu - po kliknięciu na ZAPISZ TERAZ u dołu ekranu ukazuje mi się komunikat: Wersja robocza zapisana o 20:22. Blisko nich jest również godzina 'z komputera' - 20:23. Te godziny jeszcze bardzo się nie różnią - 5 minut, tak mniej więcej. Ale co do tego ma 19:55, czasu z komórkowego? Nie mam pojęcia, niech nawet nie będzie poprawna, niech chodzi zgodnie z zegarem szkolnym. Tylko jeśli wszystko można do tej pory pogodzić, co mam zrobić z 16:56 na pomarańczowym zegarze tykającym w nocy? Z księżyca można by powiedzieć się urwał, ale kto wie która teraz mają godzinę Księżycowi?
Jakbyście mi dali wybór, chciałabym pomarańczową godzinę. Ciekawe dlaczego...
niedziela, 3 października 2010
:)
Piękny dzień, rzeczywistość, a system dziś mało toksyczny:)
Kamil, dziękuję za rowery:)
Nie napiszę o moich nowych powalonych pomysłach, o tym co znów sobie postanowiłam, o co się pytałam, co się zmieniło. Jest cudownie, po co wiedzieć więcej?:)
sobota, 2 października 2010
rock jest martwy stary, po co kończysz to piwo, masz karabin zamiast gitary...
Jak wszystko wygląda tak, jakby wszystko było dobrze, to znak że albo to tylko tak wygląda, albo za chwilę coś przestanie być takie idealne i życie będzie znów normalnie nienormalne, a sytuacje wyglądające na zwyczajne, nie będą już dłużej istniały. Gdy wszyscy mi powiedzą: 'spadaj', 'wal się' i 'nie chcę cię już dłużej słuchać', dojdę do wniosku że świat wcale nie oszalał, wszystko jest ok, normalne i nie miałam się czym martwić. Ale teraz, póki jeszcze jesteśmy choćby z wierzchu słodcy i różowi zarówno wobec siebie jak i obcych, może powinnam się dostosować? Pewno powinnam. I tak tego nie zrobię. Niech mówią 'zasady dla zasad', aktorką będę w kawiarni, kochanką na scenie a kelnerką na trawie. Żeby nie być jak wszyscy, normalni, ustatkowani, typowi i narzekający że pada deszcz. Dla mnie jak najbardziej - niech pada. Narzekający na szkołę, rzeczywistość, system, obowiązki, brak snu. Dla przekory przestanę narzekać. Test na tydzień. Wypominajcie. Pokazujcie palcami, przypominajcie. Jak jestem przewidywalna, narzekająca, nietrzymająca się moich zasad. Bo to krytyka kształtuje. I sugestie, wybory, oraz środowisko, ale o tym kiedy indziej.
xoxx
piątek, 1 października 2010
możliwieprawdopodobnieśredniorealne
Skórę z nadgarstków miała zdartą do krwi, rajstopy ubrudzone trawą, wymiocinami, krwią i denaturatem. Łzy już dawno przestały spływać po jej wychudzonych policzkach, a ze złamanego nosa nie leciała już krew. Nie była nieszczęśliwa, smutna, ani zmartwiona. Uśmiechała się do siebie i szła w deszczu, nie zważając na odciski, kałuże i gapiących się z pogardą ludzi. Nie czuła się źle z powodu spływających z niej strumieni wody, nawet mimo tych dziesięciu stopniach 'na plusie'. W końcu woda to życie, życie to piękno, piękno to miłość, miłość to ból, ból to cierpienie, cierpienie to koniec, koniec to początek, początek to woda. Po kilku godzinnym marszu wreszcie wykończona opadła na trawę, skuliła się w ciemnościach. Deszcz przestał padać, słońce już dawno zaszło, ludzie pochowali się w domach. Dopiero gdy nikt jej nie widział, gdy miała pewność że nikt nie dostrzeże łez, pozwoliła im wypłynąć. Nie bała się. Boją się ludzie którzy coś posiadają, ona już dawno straciła wszystko. Straciła nawet to czego nie miała i to co miała otrzymać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)